Spotkanie zostało ustalone na dziewiątą rano na moście łączącym centrum Görlitz i Zgorzelca. Około dwudziestu młodych osób z Niemiec i z Polski, wypoczętych i gotowych do drogi, wstawiło się, by razem rozpocząć nową przygodę. Grupa ta również podrużuje wzdłuż granicy Nysko-Odrzańskiej, ale w sposób o wiele bardziej wyczynowy niż team Veloblogu: w programie mają oni bowiem do pokonania 50-70 km i to każdego dnia. I niech tylko ktoś jeszcze raz powie, że dzisiejsza młodzież jest leniwa! Wczoraj wieczorem organizatorzy ze stowarzyszenia WirºMy dopinali jeszcze wszystko na ostatni guzik. Z Frankfurtu n/Odrą-Słubic przyjechał Janusz, który w czasie wyprawy zajmie się tłumaczeniem. Lodówka i torby uczestników są już załadowane do auta, które poprowadzi Klaus. Rowerzyści zakładają na głowy kaski. Wszystko jest gotowe, krótkie przemówienie i wreszcie ruszamy w drogę! W tym pierwszym dniu zostaje nadany ton całej podróży. Wyjąć dowód tożsamości, schować go, znów wyjąć. Młodzi przekraczają jedno przejście graniczne za drugim: z Görlitz do Zgorzelca (1) , potem nowy most w Pieńsku (1) , przejście w Podrosche/Przewóz i wreszcie przejście graniczne w Bad Muskau. Niektórzy przyznają, że sami już nie wiedzą, po której stronie granicy się znajdują! I o to chodzi: pokazać, że granica jest przede wszystkim umowna. Micha, prekursor całej wyprawy, w młodości sam brał udział w wielonarodowych podróżach w okolicach przygranicznych regionów. Zrodziły się z tego entuzjazm i otwartość umysłu, które teraz chciałby przekazać młodym uczestniczącym w tej przygodzie. Uczestnicy to Niemcy i Polacy, w wieku od 14 do 18 lat, którzy w większości dowiedzieli się w szkole o planowanym projekcie. Wszyscy pochodzą z okolic Görlitz i Zgorzelca - nic bardziej praktycznego, żeby później móc razem powspominać miłe chwile i momenty zmęczenia. Wystarczy, że przejdą przez most, i zaraz znajdą się po jednej lub po drugiej stronie granicy… Ku wielkiej radości organizatorów! (1, 2) Ci ostatni przygotowali po drodze przystanki kulturalne. W pierwszym dniu młodym wyjaśniono między innymi, co się stało z gminą Tormersdorf, wymazaną z map pod koniec II wojny światowej. Potem, kilka kilometrów dalej na północ, w Rothenburgu, pastor Martinshofu zwięźle przedstawił im historię tutejszych miejsc. Młodzież poznała historię centrum dla osób niepełnosprawnych, które w czasach III Rzeszy zostało częściowo ewakuowane, oraz historię getta żydowskiego, które stanowiło obóz przejściowy dla około 700 osób, z których większość została następnie wywieziona do obozów koncentracyjnych. Po wojnie bardzo zniszczone centrum przekazano Kościołowi protestanckiemu. Dziś Martinshof znów jest domem dla osób niepełnosprawnych oraz dla osób starszych. Stanowi też miejsce pamięci. Historia regionu jest w ten sposób opowiadana młodym rowerzystom z każdym mijanym kilometrem i zawsze w dwóch językach. Janusz odpowiada za tłumaczenie zarówno na niemiecki, jak i na polski. Oba języki są mniej lub bardziej znane: niektórzy uczestnicy wychowali się w rodzinach mieszanych, inni posługują się jednym językiem w domu, a drugim w szkole. Jeszcze inni znają tylko swój język ojczysty. Ale nie ma w tym nic złego, bo w najgorszym przypadku zawsze można uciec się do angielskiego albo pokazać coś na migi, oby tylko nas zrozumiano! Pod koniec dnia wszyscy, lekko padnięci po przejechaniu 70 kilometrów, cieszą się na zapowiedzianego grilla (1, 2). Posiłki przygotowuje pobliskie centrum Turmvilla, w którym grupa spędzi noc. Wojtkowi jednak nie wystarcza pichcenie, zabiera więc młodych przez las, by im pokazać pozostałości po młynie wodnym w Kutschig, wzdłuż Nysy, kilkanaście kilometrów na południe od Bad Muskau. W XIX wieku było to bardzo znane miejsce wypoczynku dla wyższych sfer, dziś zniknęło z powierzchni ziemi… Zapora wodna również zniknęła, ale kąpiel jest wciąż możliwa i młodym nie udaje się przed nią uciec! Okulary na krótką chwilę znikają pod wodą… by zaraz znowu wypłynąć. Atmosfera jest naprawdę przemiła i już zawiązują się pierwsze znajomości, mimo różnic w językach, w rowerach i wielu innych sprawach. Z głowami pełnymi wrażeń grupka wraca do miejsca, gdzie spędzi swój pierwszy nocleg, czyli do centrum Turmvilla w Bad Muskau. Zaplanowane jest pisanie gazetki, tłumaczonej na dwa języki. By jeszcze bardziej wzmocnić przepuszczalność granicy, interaktywność w tym małym gronie, Veloblog otwiera się na młodzież - by każdy mógł powiedzieć, co myśli, podzielić się swoimi wrażeniami, w swoim języku lub w języku sąsiada, spotkanie na Veloblogu… za pomocą prostej funkcji „komentarz”. Nasze drogi rozchodzą się, znów wracam do mojego ślimaczego tempa, a wszystkim życzę udanej podróży! Mam nadzieję spotkać Klausa za kółkiem jego samochodu w drodze powrotnej. Opowie mi wtedy o Waszych przygodach, które przeżyjecie wzdłuż Nysy, a potem Odry…
Dziękuję wszystkim zawodnikom przybyłym na miejsce za ich radość, wyśmienity humor i piękne słowa! Nie muszę chyba mówić, że osoby, które uczestniczyły w dniu spotkań, i które chciałyby dopisać tu swój komentarz, mogą to zrobić! A ci, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej, poznać pikantne szczegóły, mogą posłuchać dzisiaj (21.07) między 18 a 19 audycji na falach radiowych RFI Berlin lub przeczytać artykuł w dzienniku Sächsiche Zeitung lub też skonsultować się z przeglądem prasowym veloblogu. W momencie kiedy piszę te słowa, jest już bardzo późno, wszyscy śpią. Tym razem zostaliśmy ugoszczeni w mieszkaniu Steffena z naszego stowarzyszenia partnerskiego Wir°My, które jutro będzie towarzyszyć nam w dalszej wyprawie – kierunek: Bad Muskau położone około 60 kilometrów na północ od Görlitz-Zgorzelca.
no to na początek ja - Ania….. co za piękny gorący dzień zarówno w Zgorzelcu jak i w Görlitz. Żar leje się z nieba, kiedy wszyscy w końcu dotarliśmy do Neissegalerie. Charlotte, jak zwykle uśmiechnięta, powitała nas serdecznie i przedstawiła nam plan dnia. Jak tylko usłyszeliśmy, na czym ma polegać “Stadtspiel”, od razu wiedzieliśmy, że na pewno się nie będziemy nudzić i czeka nas super zabawa. Wyposażeni w ankiety z pytaniami jak: ile kosztuje paczka do Francji z kilogramem bigosu czy ile długości rąk liczy sobie “der dicke Turm”, wyruszyliśmy na podbój miasta (a raczej miast :-)). Niestety już po niedługiej chwili musieliśmy stwierdzić, że niewielu mieszkańców naprawdę zna swoje miasto, a co drugi w ogóle nie jest stąd!!! I wtedy na myśl przyszedł mi Lipsk Tak więc super zabawa, połączona z wieloma nowymi doświadczeniami. Wkoło sami mili ludzie, prawdziwy team, jakby to powiedziała Charlotte. A tymczasem przechodzimy do punktu kulminacyjnego całego wieczoru: zdjęcia, jedzenie (nareszcie) i dobra muzyka…w Görlitz można się zakochać ( w Zgorzelcu też)! to na tyle z pierwszych wrażeń, ciąg dalszy nastąpi!
Rajd/Rallye (2, 3, 4) po mieście organizowany przez stowarzyszenie Wir°My, spektakl połączony z konferencją przygotowane przez stowarzyszenie Deltoidea, jak również i pantomima na temat „Granica” (1, 2) w wykonaniu Barbary i Elkina, na koniec zaś koncert grupy The Monkey Brains (1, 2, 3, 4) - taki program był zapowiedziany i taki też został on zrealizowany. To co ja osobiście najlepiej zapamiętam z pierwszego dnia spotkań, to rosnąca interaktywność Veloblogu. Mój szalony pomysł, by „utkać więź społeczną”, powoli nabiera kształtu. Świadczą o tym maile, które dostaję. Najwyraźniej coraz więcej osób interesuje się Veloblogiem. Tu mała uwaga – wydaje mi się, że wiele Waszych spostrzeżeń i pytań, które otrzymuję, z pewnością zainteresowałyby także innych czytelników-bohaterów Veloblogu. Nie wahajcie się więc korzystać z funkcji „komentarz” i zamieszczajcie tam Wasze opinie. W ten sposób będziecie mogli poznać wiele odpowiedzi, a nie tylko moją… Świadczy o tym także obecność w ten piątkowy wieczór w Neissegalerie osób, które poznałam w czasie wyprawy. Mowa tu chociażby o pani Meusel z klasztoru Marienthal, o moich przemiłych gospodarzach z Görlitz czy o Barbarze i Elkinie poznanych w Grosshennersdorfie. Móc widzieć te wszystkie osoby zgromadzone w jednym miejscu było dla mnie magicznym przeżyciem. Magią było również to, że mogłam przedstawić im część ekipy Veloblogu. Myślę, że właśnie te niezwykłe spotkania najbardziej mnie poruszyły! Trzeba przyznać, że jako osoba nie przepadająca za organizowaniem miałam na co narzekać! Od rana do wieczora musiałam pilnować dobrego przebiegu imprezy i jeszcze odpowiadać na życzenia prasy. Oczywiście starałam się czerpać z tego wszystkiego jak najwięcej przyjemności i brać jak największy udział w proponowanym programie. Jednocześnie pokusa okazała się zbyt duża - nie oparłam się pomysłowi, by zagrać w interaktywność i udostępnić Veloblog osobom obecnym w Görlitz (1, 2). To one, każda w swoim języku ojczystym, opowiedzą Wam o dniu spotkań tak, jak one go odebrały!
Czeka mnie długi dzień, ale Helga und Eberhard przygotowali dla mnie pyszne śniadanie w ogrodzie. Ich gościnność jest nadzwyczajna, pozostaje mi tylko polecać ich dom wszystkim, którzy będą w tej okolicy! Teraz już jest pewne, że moi gospodarze wstawią się wieczorem w Neissegalerie, by wziąć udział w dniu spotkań. Ale póki co muszę szybko zbierać się do drogi: Helga opowiedziała o Veloblogu swojemu szefowi,dyrektorowi Muzeum Śląskiego, który oczekuje mnie w swoim biurze. Markus Bauer, z wykształcenia historyk, zainteresował się Śląskiem po tym, jak zdenerwowało go, że jeszcze w latach 80. temat ten był zarezerwowany jedynie dla konserwatywnej prawicy. Z chęcią odpowiada na moje pytania i opowiada mi historię Muzeum Śląskiego. Wszystko zaczyna się od pytania, dlaczego muzeum znajduje się właśnie w Görlitz. Markus Bauer od razu uprzedza mnie, że jest to „pytanie bardzo polityczne. Nie wszyscy bowiem są zgodni co do kwestii czy Görlitz należy do Śląska czy też nie”. Po czym szczegółowo wyjaśnia istotę relacji, począwszy od przejścia Napoleona, między regionem Górnych Łużyc (Oberlausitz), do którego należy Görlitz, a Śląskiem. Następnie pan dyrektor opowiada o drodze, która doprowadziła do otwarcia muzeum poświęconego Śląskowi: „Wszystko zaczęło się w latach 50., w środowisku Niemców przesiedlonych ze Śląska leżącego na terenie dzisiejszej Polski. Ślązacy, bo tak ich nazywamy, zakładali wtedy tzw. “Heimatstube” w nowych niemieckich miastach, do których zostali przesiedleni. Spotykali się we własnym gronie w domach lub w kawiarniach… często zgodnie z miejscem pochodzenia. Na przykład w Kolonii znajdowała się taka Heimatstube dla dużej wspólnoty z Wrocławia (ówczesne Breslau). W końcu w latach 70. rozgorzała dyskusja, co stanie się w przyszłości z wszystkimi tymi miejscami i innymi lokalnymi muzeami, które są poświęcone kulturze śląskiej: co stanie się z nimi, gdy odejdzie pierwsze pokolenie ludzi przesiedlonych?” Stąd wzięło się pragnienie stworzenia jednego, centralnego muzeum. Na początku mowa była o Hildesheim, mieście położonym niedaleko Hanoweru, ze względu na dużą ilość Ślązaków mieszkających w tym regionie. Potem jednak Gerhard Schröder został mianowany na premiera Dolnej Saksonii, na czele koalicji SPD i Zielonych, i położył kres dalszemu rozwojowi tego projektu. „Chodzi o to, że w tamtym czasie koncepcja muzeum budziła wątpliwości, gdyż ukazywała Ślązaków jako lud na wygnaniu” – ocenia Markus Bauer. „W projekcie znajdował się także pomysł muzeum dla współczesnych artystów śląskich, ale zamykał on całą wspólnotę w sobie bardziej niż wszystko inne. A przecież dzieci Ślązaków czują się przede wszystkim Bawarczykami, Saksończykami, itd.”. Jednym słowem, projekt muzeum w Hildesheim spalił się na panewce. Pomysł jednego muzeum poświęconego Śląskowi został wznowiony po zjednoczeniu Niemiec w 1990 roku. W Görlitz zostało założone stowarzyszenie, które bardzo szybko otrzymało wsparcie najpierw państwa federalnego, a po kilku rozmowach również i Saksonii. W 1994 powstała fundacja, w 1999 rozpoczęto prace, a w zeszłym roku zainaugurowano otwarcie muzeum. „Wielu Ślązaków, którzy pod koniec II wojny światowej uciekli przed Armią Czerwoną i osiedlili się tutaj, po drugiej stronie Nysy, myśląc, że powrócą do regionu pochodzenia, jak tylko znów zapanuje spokój, wielu z nich okazało nam wsparcie, a właściwie to ich dzieci okazały nam wsparcie” - opowiada pan Markus. Wydaje się w każdym razie, że muzeum, znajdujące się w centrum miasta, jest mile widziane w Görlitz. „Muzeum całego kraju” jak mówi o nim jego dyrektor. Kolekcja muzeum przedstawia kulturę i historię Śląska na przestrzeni stu ostatnich lat. „Dostajemy wiele darów od Ślązaków” - wyjaśnia Markus Bauer. „Wielu z nich zachowało klucz do starego domu, ubrania, które mieli na sobie w czasie przekraczania granicy, walizki itp. Często jest tak, że ich dzieci nie chcą już więcej słyszeć o Śląsku, gdyż przez całe dzieciństwo nasłuchały się już dość o tym, jak piękny był Śląsk, jak strasznym przeżyciem było przesiedlenie itd.”. Wynikiem tego jest, że pamiątki z przeszłości trafiają do kolekcji Muzeum Śląskiego. „Muzeum postawiło przed sobą dwa cele” - wyjaśnia jeszcze Markus Bauer. „Chcemy dbać o kontakt zarówno między Ślązakami mieszkającymi od 1945 w Niemczech, jak i między nimi a Polakami, którzy po wojnie osiedlili się na Śląsku. Szczególnie, że ci Polacy, sami przesiedleni z terenów pogranicza polsko-ukraińskiego, często potrzebowali wiele czasu, by poczuć się w tym regionie jak u siebie, tym bardziej, że Niemcy powracali w te miejsca od dawna. Ale teraz zainteresowanie historią Śląska budzi się właśnie tu!” Czy można więc mówić o pewnej świadomości transgranicznej wśród Ślązaków? „Trudno powiedzieć” – odpowiada mi Markus Bauer . „Ale czasami, w czasie spotkań dawnych Ślązaków z nowymi mieszkańcami dziś już polskiego regionu, wspomnienia się krzyżują. Niektórzy przypominają sobie, że chodzili do tej samej szkoły, mieszkali na tej samej ulicy itd. Stąd bierze się poczucie pewnej jedności wykraczające poza granice. Ale nie jest to jeszcze tak naprawdę rozpowszechnione.” Jednym słowem trzeba samemu obejrzeć kolekcje muzeum, opisane zarówno w języku niemieckim, jak i polskim, żeby dowiedzieć się czegoś więcej! Naprawdę będę musiała tu wrócić… Dlaczego by nie i tej zimy, żeby obejrzeć wystawę śląskiej porcelany!
“Feierabend”, mam wolne : jadę w kierunku Klingewalde, na północ od Görlitz. Tam czekają na mnie Eberhard i jego małżonka, Helga. Nasze spotkanie zostało ustalone na skrzyżowaniu dróg, w samo południe. Podczas gdy na wyjeździe z Ostritz, stojąc na poboczu drogi, sprawdzałam dalszą trasę, zatrzymał się koło mnie Eberhard i zapytał czy mam już jakąś „kwaterę” na noc. Zaczęłam mu tłumaczyć, że zależy mi bardzo na noclegu u kogoś z tutejszych mieszkańców, po to, by lepiej poznać region itd., na co Eberhard odparł, że razem z żoną prowadzą pensjonat i że bez żadnego problemu mogę rozbić namiot w ich ogrodzie, a zresztą pokoje w pensjonacie i tak są w tej chwili wolne. Mówiąc krótko, jestem mile widziana! To było niesamowite, Eberhard po prostu spadł mi z nieba! Po dotarciu do Klingewalde jestem przyjęta iście po królewsku. Spędzamy wieczór w trójkę, rozmawiając przy kieliszku wina i wymieniając się naszymi doświadczeniami. Helga und Eberhard są zaciekawieni Veloblogiem, razem oglądamy zdjęcia. Zapalają się do mojego projektu i radzą, bym udała się do redakcji dziennika Sächische Zeitung i do radia Lausitz i bym zapowiedziała tam nadchodzący dzień spotkań. Rada, która okaże się bardzo pożyteczna… Potem rozmawiamy o Tour de France, Eberhard jest bowiem fanem dwóch kółek. Jest również „dzieckiem Görlitz”, nadzwyczajnie zna cały region, zarówno po niemieckiej, jak i po polskiej stronie, dzięki temu, że zjeździł go na rowerze. Rozmowa schodzi na temat Śląska, jego historii i kultury. Okazuje się, że Helga pracuje w dziale administracji nowego Muzeum Śląskiego w Görlitz! Rozmawiamy o wszystkim: o starych Ślązakach, którzy podróżują do Polski, by zobaczyć, co stało się z ich domami, w których mieszkali przed przesiedleniem w 1945 roku; o innych ludziach, którzy oddają do muzeum pamiątki z dawnych lat. Rozmawiamy też o śląskiej porcelanie, o jej motywach i o niebieskiej ceramice z Bolesławca, za którą szaleją Amerykanie. Dostaję od Helgi egzemplarz czasopisma „Schlesischer Kulturspiegel”, w którym opisana jest historia śląskiej porcelany. Spośród czterdziestu wytwórni, które między 1820 a 1945 rokiem produkowały porcelanę „wysokiej jakości i za przystępną cenę” oraz zatrudniały nawet do tysiąca osób, dziś pozostały już tylko dwie, obie w Waldenburgu. Ale, jak wyjaśnia mi Helga, zainteresowanie takimi wyrobami nadal istnieje. Dlatego też Muzeum Śląskie otworzy pod koniec października wystawę śląskiej porcelany, która następnie zostanie pokazana w innych muzeach na terenie Niemiec i Polski. Wciąż tyle rzeczy do zobaczenia i do odkrycia… Tak, będę musiała tu jeszcze kiedyś wrócić!
Za mną dziś już spotkanie z naszym stowarzyszeniem partnerskim “Wir°My” , w czasie którego omawialiśmy ostatnie przygotowania do rajdu w Görlitz-Zgorzelcu, wizytę w Neissegalerie oraz rozdawanie broszur, któremu towarzyszyło stałe pytanie: „Czy to Pani jest tą Francuzką z gazety?”. Teraz wreszcie mogą usiąść i porozmawiać z młodym trenerem komunikacji, Jörgiem Heidigiem. Jörg ukończył psychologię komunikacji, a obecnie wchodzi w skład teamu Instytutu komunikacji, informacji i kultury w Görlitz. Rebecca, moja pierwsza gospodyni z Grosshennersdorfu, poradziła mi, bym spotkała się z tym młodym intelektualistą, jako że pisze on właśnie doktorat o tym, jak Niemcy, Polacy i Czesi oceniają siebie nawzajem, a jak oceniają samych siebie. Po piętnaście, dwadzieścia osób z każdej narodowości weźmie udział w badaniach i na tej podstawie zostanie określony sposób postrzegania siebie nawzajem w euroregionie Nysa. „Chciałbym, żeby dzięki mojej pracy ludzie lepiej się rozumieli, żeby komunikacja między trzema narodowościami stała się łatwiejsza” – mówi Jörg Heidig. „W tej chwili istnieje wiele projektów bazujących na współpracy, ale są one nadal bardziej narzucone z góry niż spontaniczne.” Na razie Jörg jest na początku etapu badawczego swojej pracy, bada, jak Niemcy postrzegają siebie samych, a jak Polaków i Czechów. ”Napotyka się wciąż te same, stare stereotypy, według których oba narody są biedne, ale i ciepłe i gościnne. Wielu Niemców uważa siebie za bliższych Czechom niż Polakom. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że Czesi przez długi czas żyli w sferze niemieckojęzycznych wpływów kulturowych” – twierdzi Jörg. Z pierwszych rozmów Jörga wynika, że wstąpienie Polski i Republiki Czeskiej do Unii Europejskiej w maju 2004 roku przyjmowane jest z mieszanymi uczuciami. „Jedni cieszą się, że od momentu rozszerzenia Unii nie mieszkają już na „peryferiach” Europy, inni natomiast obawiają się zwiększenia przestępczości, przemytu narkotyków i częstszych kradzieży samochodów.” A na pytanie czy któregoś dnia zniknie granica, ludzie odpowiadają często, że nie, bo i tak zawsze pozostanie bariera językowa…
… to był mały Lech, gdyż słońce mocno grzało! Do Zgorzelca dojechałam w towarzystwie trzech polskich rowerzystów, których spotkałam po drodze. Mirek i jego koledzy pracują na ostrym dyżurze w zgorzeleckim szpitalu. Miałam okazję pokaleczyć trochę język polski i dowiedzieć się, że Lech, który w tym zakątku jest bardzo często serwowany w wielkich butelkach (0,66 litra), jest produkowany w Poznaniu.
Piszę te słowa z niezamieszkanej kamienicy nazywanej „Ratskeller”, znajdującej się na Rynku w Ostritz. Kamienica ta, jak dotychczas przez nikogo nie zamieszkiwana, to znaczy „do wynajęcia, leży na placu przy ratuszu w Oestritz. Zresztą te wszystkie budynki bogate w historie, ale zupełnie puste wydają się być jedną z właściwości regionów pogranicza! Klucze do kamienicy uprzejmie użyczył mi poprzedniego dnia Gregor Glodek, który mieszka w tutejszym Domu stowarzyszeń i który z chęcią opowiada im o jego działalności. „Wszystko zaczęło się niedługo po zjednoczeniu Niemiec, na bazie znajomości między ludźmi mieszkającymi po obu stronach granicy” - wyjaśnia. „Chcieliśmy pokonać istniejące uprzedzenia, wymazać najlepiej jak tylko się da dawną niechęć”. Dziś Dom stowarzyszeń kieruje wieloma inicjatywami mającymi na celu współpracę między sąsiedzkimi krajami. Spośród bogatej oferty projektów wymienić można chociażby przedszkole niemiecko-polskie - “Kinderhaus St. Franziskus” - opiekujące się kilkunastoma dziećmi z obu krajów czy polsko-niemiecki teatr, w którym dzieci w wieku od 7 do 14 lat mogą w dwóch językach uczyć się pantomimy. Raz do roku Gregor Glodek, wraz z grupą niemieckich licealistów, jeździ do Polski, by na żaglówkach odkrywać Mazury. „Młodzi nie zdają sobie z tego tak naprawdę sprawy, ale w ten sposób otrzymują inny obraz Polski. Nie widzą jej już tylko przez pryzmat przygranicznych bazarów, ale odkrywają ją od środka.” Wreszcie, od ponad dziesięciu lat Dom stowarzyszeń organizuje słynne marsze europejskie, czyli “Europawanderungen”: około 40 kilometrów i 3-4 godziny, by odwiedzić trzy kraje sąsiedzkie, tzn. Niemcy, Republikę Czeską i Polskę. „Naszą ambicją jest ukazanie regionu jako całości, zachęcenie ludzi, by żyli jedni razem z drugimi, a nie jedni obok drugich” – tak odpowiada Gregor Glodek na moje pytanie o przyczyny dzisiejszego stanu rzeczy. „Rzeka powinna odzyskać swoją pierwotną rolę, powinna nas jednoczyć, a nie dzielić.” Po czym dodaje: „Zaczynaliśmy z kilkunastoma osobami, a dziś na marsz zgłasza się od pięciuset do sześciuset uczestników z całych Niemiec!” W 2003 roku wędrowcy otrzymali nawet specjalne zwolnienie, dzięki któremu mogli przejść na drugą stronę Nysy w Hagenwerder (na północ od Ostritz) po moście, który wtedy jeszcze nie był oddany do użytku… Aby zorganizować te wszystkie akcje, Gregor Glodek jest jedynym pracownikiem Domu stowarzyszeń pracującym na pełnym etacie. Jego liczni pomocnicy to wolontariusze. I mimo że nie wypowiada tego otwarcie, to wydaje się, że nie powiedział by nie dla pomysłu, by mieć prawdziwych współpracowników, którzy pomogliby podołać ogromowi jego pracy…
Mała przerwa organizacyjna: przyłączcie się na chwilę do veloblogu, przyjedźcie do podwójnego miasta Görlitz-Zgorzelec, tam oczekuje was niesłychany program (za pomocą małego kliknięcia na link u góry „szczegółowy program” dowiecie się więcej). Wszystko jest za darmo, przyrządzone z miłością małe posiłki są jednak mile widziane….dla wieczornego bufetu samozaopatrzeniowego! Warte uwagi: Elkin i Barbara, których spotkałam w Grosshennersdorfie (patrz: artykuł o centrum spotkań), także będą z nami i zaprezentują pantomimę do tematu „Granica”… Większość ludzi, których spotkałam podczas podróży, począwszy od Szwajcarów z Zittau aż do sprzedawcy Dönnera z Oestritz, także się pojawi w Görlitz… Udanej podróży i do zobaczenia wkrótce: ja też się muszę zbierać do drogi. |