Archiwum dla 5. sierpień 2007
W pobliżu znajdował się bardzo, bardzo mały domek nad brzegiem Odry, trochę na północ od Eisenhüttenstadt, na łące pełnej ziół. Tam, będąc bezpieczną od spojrzeń i rozkoszując się ciszą natury cudownego wieczoru, zaszyłam się w moim mini-namiocie. Miejsce jest idylliczne, ale najwyraźniej tym razem nie jestem sama! Słyszę ciche szmery przed wejściem do mojego skromnego mieszkanka. Och nie, zaczyna pracować moja wyobraźnia! Wilki? Jeden czytelnik Veloblogu wspomniał mi o przybyciu wilków w region przygraniczny, ale to było bardziej na południe, na południe od Bad Moskau… A może nieznani potomkowie dinozaurów? Decyduję się otworzyć namiot, aby rzucić okiem na to, co się dzieje na zewnątrz i aby się przekonać, że jestem jedyną, która się tu zatrzymała. I tak mocno przecieram oczy, ale z krajobrazu nie dają się zetrzeć trzy burczące dziki. Przy świetle dziennym mają naprawdę imponujące kształty! Zlękłam się. Dosyć niepewnie w moim mini-namiocie… Pozostaje tylko zdać się na dobre i przyjazne sąsiedztwo, i nadzieja, że namiot nie jest rozłożony na jakichś smacznych żołędziach… Licząc na dobre zamiary małej hordy, zamykam w końcu oczy… helikopter, który krąży w powietrzu, pilnując przygranicznego regionu, regularnie mnie przebudza… Przybyłby po walce?
Objechać na rowerze miasto, by zrozumieć jego budowę, to jest coś! Od jednego bloku mieszkalnego do następnego, z jednego dziedzińca do kolejnego, można się zagubić. Tu bloki odnowione, tam nieco podniszczone. Mieszkaniec wyprowadza się z jednego bloku, aby móc się wprowadzić do innego. Podążając „ścieżką pioniera” dociera się przed kompleks szkolny. Tam jest wszystko, żłobek, szkoła podstawowa, gimnazjum i szkoła średnia, nie zapominając szkoły zawodowej. Większa cześć jest jednak zamknięta. I to nie tylko z takiego powodu, że akurat są wakacje. Lecz dlatego, że jest za mało uczniów. To samo dotyczy handlu między blokami mieszkalnymi. Nie jest w stanie konkurować z City Center, rozrośniętym centrum handlowym miasta, jakie powstało w latach 90. Po zjednoczeniu Niemiec. Objaśnia mi to Carmen Schönfeld w ogrodzie muzeum NRD, które wcześniej było przedszkolem, zanim zostało odnowione i otworzone w 1993 dla publiczności. „Inicjatywa wyszła od historyka dr Andreasa Ludwiga. Chcieliśmy prezentować NRD tym, którzy sami go nie doświadczyli.” Niektórzy, raczej sceptycznie nastawieni, pytali się, dlaczego ich codzienność stała się nagle obiektem muzealnym. Inni, bardziej ciekawi, rozczarowani Zachodem, przybyli tu w nadziei nowych możliwości. „Mamy czasem do czynienia z dawnymi działaczami, którzy tu przychodzą w celu wzmacniania propagandy w muzeum. To są ci, którzy zapomnieli o złym funkcjonowaniu gospodarki NRD.” Zbiór 100.000 eksponatów jest zwiedzany głównie przez Niemców. I Skandynawów. Ale rzadko przez Polaków. „Szkoda, ale być może, kiedy znikną granice…” Pani Schönfeld jest dobrej myśli. I kontynuuje: „Pewien polski zwiedzający zapytał mnie raz o założenie muzeum, gdyż podobne chciałby utworzyć w Polsce”, opowiada mi. „Produkty w obydwu naszych krajach nie były wcale aż tak różne, tylko polityka.” Potrzeba czasu na to, aby pojąć każde jak i dlaczego tego słonecznego miasta niedzielą. Od pierwszych baraków z lat 50., w których mieszkali zatrudnieni w kombinacie EKO Stahl, fabryce obróbki stali, utworzonej nad brzegiem Odry, aż po ostatnie bloki mieszkalne, „blok nr 7”, wybudowane w latach 80. „Do 1961 miasto nazywało się Stalinstadt, miasto Stalina. A potem Eisenhüttenstadt… Dla wielu stanowiło ono miasto marzeń, z pracą i nowymi mieszkaniami.” Region był dawniej jeszcze naznaczony zniszczeniami w wyniku walk między Niemcami i Rosjanami. Miasto powstało tutaj z racji wybudowania fabryki, przybyło wielu pracowników, często przesiedleńców ze wschodu, terenów dzisiejszej Polski. „I umiejscowienie fabryki, wybrane ze względu na Odrę, która biegiem rzeki ułatwiała transport surowców, takich jak koks, z Polski do Republiki Czeskiej.” Dzisiaj trudno jest sobie wyobrazić to kłębowisko przemysłowe. Większa część małych i średnich przedsiębiorstw miasta na zawsze zamknęła swoje drzwi po zjednoczeniu Niemiec. „To jest gospodarka rynkowa”, mówi pani Schönfeld. „Dawniej mieszkańcy nie myśleli o tym, ale podczas gdy kupowali produkty zachodnie, przesądzili jednocześnie o losie produktów wschodnich.” I wyjaśnia, jak trudno jest dziś znaleźć pracę w regionie: „Wielu jest na Hartz IV. Młodzi ludzie opuszczają region za pracą, można to zwłaszcza zaobserwować po tablicach rejestracyjnych samochodów w weekendy i święta. Czasem wyjeżdża też cała rodzina, aby gdzieś indziej na nowo spróbować znaleźć swoje szczęście.” Krótko mówiąc, dawny slogan Eisenhüttenstadt: „Mieszkańcy są tak młodzi, jak ich miasto“ jest już nieaktualny. Od 1989 gmina straciła jedną piątą swoich mieszkańców. Jest większa liczba zgonów, niż urodzeń. Można o tym przeczytać w archiwach lokalnej gazety “Märkische Oderzeitung”, którą udostępniła mi pani Schönfeld. Przebudowa miasta to główny komunalny temat. Renowacja, czy rozbiórka? Do 2012 powinno być 3500 mieszkań rozebranych i 1500 odnowionych. Czy Eisenhüttenstadt któregoś dnia znów zabłyśnie, jak niegdyś? To więcej niż tylko marzenie mieszkańców. I szansa dla zafascynowanych architekturą, i dla innych wędrujących uliczkami miasta, i odkrywanie małego kawałka historii NRD! |