Archiwum dla 16. lipiec 2007Nie, nie chcę wam opowiadać ani o trójnarodowej uprawie ekologicznych pomidorów wzdłuż granicy, ani o moim w bohaterski sposób przed wyjazdem zdobytym namiocie….chcę wam jedynie troszeczkę uzmysłowić, jak żyje się z „Veloblogiem”. Skakać od projektu do projektu jest dobrze i ładnie, zawsze jednak trzeba znaleźć czas i dostęp do internetu, żeby wam o tym opowiedzieć, najlepiej do tego w ramach możliwości ze zdjęciami. Znaleźć czas na poszukiwania i spanie, to już całkiem inna para kaloszy. Wszystko to miało taki skutek, że przeszłam do tego, by moich rozmówców od razu pytać, czy przypadkiem nie instnieje u nich możliwość, jeśli nie jest to zbyt duże wymaganie, do przenocowania: w ogrodzie lub w mieszkaniu….i czy, całkiem przypadkowo, nie posiadają rozsądnego dostępu do internetu. W Großhennersdorfie – od niepamiętnych czasów wioska alternatywna, tak zapewniano mi na każdym kroku, często z dołączonym „nawet w czasach NRD” – wszystko to udało się lepiej niż dobrze. Tak samo i w Zittau: Kamil, nauczyciel czeskiego w Schkole, zabrał mnie do pewnej wspólnoty mieszkaniowej, która była bardziej niż miła – a do tego wyposażona w dostęp do internetu. Temu małemu kręgowi podoba się w Zittau, chętnie chlubią przede mną zalety tego regionu. Prawie dałam się zwieść przez te opowiadania, zaproszenia do popływania, wspinaczki lub do wycieczki starym pociągiem do pogórza w Zittau, całkiem niedaleko….Niestety to wszystko nie ma nic wspólnego z granicą Nysko-Odrzańską: Więc muszę pakować swoje rzeczy i ruszać w dalszą drogę, z głową pełną pięknych wspomnień.
Niedaleko ratusza w Zittau, swoje europejskie oblicze pokazuje Międzynarodowy Instytut Szkół Wyższych, lepiej znany jako IHI (Międzynarodowy Uniwersytet w Zittau). W 1993 roku 5 szkół wyższych z Niemiec (Zittau/Görlitz, Greiberg), Polski (Wrocław, Gliwice) i Republiki Czeskiej (Liberec) postanowiło o wspólnej współpracy, aby przez to zaproponować wyższy poziom nauczania studentom, którzy w swoim kraju już zdobyli dyplom ekwiwalentny do „Bachlor’a”. Uniwersytet ten łączący trzy nacje i jest pełen ambicji! Ponownie chodzi tu o projekt, który nie przejmował sie granicami tuż po zjednoczeniu. Trzeba w tym miejscu jednak wspomnieć o tym, że system szkolnictwa wyższego – jak również i niższego – w Niemczech Wschodnich został całkowicie obalony. W niektórych regionach, np. w Brandenburgii, prawie wszystkie szkoły wyższe byłej NRD dostały status uniwersytetów, w innych natomiast zostały one o jeden stopień zdegradowane, jak np. Czeska Szkoła Wyższa w Zittau, która ma jedynie statut podobny do szkoły wyższej. Dlatego też nasunęło się stworzenie uniwersyteckiej prezencji w regionie. I jak już w ten weekend zauważyła Rebecca, te trzy kraje już na początku lat 90 uzmysłowiły sobie, jakie znaczenie ma dla regionu współpraca w dziedzinie ekologii, po ukierunkowanych politycznie inwestycjach przemysłowych, pośród których jedna była bardziej znacząca dla środowiska od drugiej. Moja gospodyni wytłumaczyła mi, że w momencie zjednoczenia Niemiec czeskie lasy masowo wymierały, gdyż powietrze (stąd też i kwaśne deszcze) było niewiarygodnie skażone zanieczyszczeniami pochodzącymi z sąsiadujących fabryk. Krótko mówiąc, wszystko i wszyscy byli pewni, że IHI musi być powołana do życia. Dowiedziałam się nawet dużo więcej o sposobie funkcjonowania tego „mini“ uniwersytetu, po tym jak udało mi się przekonać sekretarkę, o umożliwinie mi rozmowy z odpowiedzialnymi, bez umówionego terminu; IHI jest piątym saksońskim uniwersytetem. Szkoła państwowa, z niewielkimi kosztami dla studentów, ponieważ opłaty za studia w Saksonii ciągle jeszcze trzymają się w granicach i wynoszą około 50 € za semestr. IHI jest również tak atrakcyjna dla zagranicznych studentów, ponieważ mają oni możliwość ubiegania się o stypendium, aby wyrównać koszty utrzymania w Zittau, mówi mi Maxi, niemiecka studentka na IHI. Maxi pochodzi z Turyngii. Tak samo jak pozostali studenci, zaczęła studia na innym niemieckim uniwersytecie, zanim dostała się na IHI. „Studenci, którzy tutaj przychodzą, mają już podstawową wiedzę, przychodzą tu więc, aby się specjalizować, lub by uzyskać niemiecki dyplom”, tłumaczy pani Konschak, aby potem podkreślić i wyjaśnić mechanizm łączący trzy narodowości: Zajęcia odbywają się w języku niemieckim, ich opanowanie jest więc dla studentów conditio sine qua non. Co dotyczy Niemców, to uczą się oni polskiego lub czeskiego”. Maxi wybrała czeski: być może z powodu Pragi, sama dokładnie nie wie. Z uśmiechem tłumaczy, w jaki sposób odbywa się miedzykulturalne kształcenie: „Uczymy się rozumieć innych, kulturowych różnic. Miedzy innymi wyjaśnia się nam, że Niemcy rzeczywiście dzielą pracę od całej reszty, podczas gdy Polacy i Czesi bardzo często rozmawiają ze swomi kolegami z pracy np. o swoich rodzinach”. I śmiejąc się dodaje, że nawet podczas zajęć polscy i czescy studenci dużo się śmieją i rozmawiają. „Wieloluktorowe wykształcenie pozwala zrozumieć rożnice i pomoga stosowniej się zachowywać, np. podczas prowadzenia rozmów biznesowych czy zawierania umów”, mówi pani Konschak. Cała przygoda trwa 6 semestrów i ma na celu umożliwienie absolwentom łatwego znalezienia własnego miejsca na ziemi, po jednej lub po drugiej stronie granicy.
I już dotarłam na południe od Zittau, w to miejsce, gdzie przecinają się granice polsko-niemiecka i niemiecko-czeska, a który to region nosi nazwę pogranicza polsko-niemiecko-czeskiego. A mówiąc dokładniej dotarłam do szkoły podstawowej w wiosce Hartau (450 mieszkańców), której dyrektora spotkałam przy śniadaniu w starej piekarni w Großhennersdorfie. Tutaj, w “Schkole“, wszystko odbywa się jakby trochę inaczej. Nie ma tutaj sytuacji frontalnej między nauczycielem a uczniem, dzieci nie są podzielone na klasy według swojego wieku, a ponadto pracuje się tutaj ze swoim krajem sąsiedzkim, Czechami. Raz w tygodniu jest przekraczana granica, z jednej lub z drugiej strony. „Wcześniej dawaliśmy celnikowi na gramicy po prostu listę uczniów, to wystarczało, teraz zrobiło sie to jednak trochę bardziej skomplikowane”, wyjaśnia Kristin, wychowawczyni jednej z czterech klas Schkoly. „Dzieci nie mogą zapomnieć swoich dowodów, w przeciwnym razie musiałyby zostać w szkole”. Ale to jeszcze długo nie jest powodem do tego, aby postrzegać dzielącą nas granicę jako brzemię: „Przekraczamy granicę tak często, że już dawno nie jest to nic szczególnego”. Nauka języka sąsiada również znajduje się w planie nauczania. W Hartau 88 uczniów i uczennic uczy się więc języka czeskiego, trzy godziny tygodniowo. „Przekazuję im zwroty przydatne na co dzień”, twierdzi Kamil, nauczyciel, którego językiem ojczystym jest czeski, i który jest członkiem teamu od założenia szkoły w 1999 roku. „I pod koniec tych czterech lat spędzonych w szkole dzieci są w stanie mnie zrozumieć“. Kamil prowadzi również kursy wieczorowe dla rodziców. Wiele rodzin już nawiązało kontakty z czeskimi sąsiadami, a fakt, że dzieci uczą sie jęzka obcego często jest również impulsem dla rodziców, jak mi wytłumaczono. Ale równie często zdarza się, że to dzieci chętniej niż rodzice wyjeżdżają „na drugą stronę”. Częściej również zgłoszenia na kursymotywowane są wolnym wyborem metody nauczania, niż faktem partnerstwa z państwem sąsiedzkim, jak się dowiedziałam. Dzieci jednak nie zadają sobie tych wszystkich pytań, i próbują komunikować się podczas wspólnej tygodniowej pracy z kolegami z sądziedztwa. Następny termin więc dopiero w kolejnym roku szkolnym, a tymczasem: Wakacje dla wszystkich!
Dam wam po prostu posłuchać, jak pewna szwajcarska rodzina, którą spotkałam podczas króciutkiej wycieczki po małej uliczce w Zittau, odkrywa naszą dużą Europę. Na pewno spotkamy się z nimi w piątek w Goerlitz, na naszym dniu spotkań (patrz: „szczegółowy program” u góry strony po lewej, pod „ulotki reklamowe, banery”). |