Archiwum dla 18. sierpień 2007
Uwielbiam dostawać paczki… ale tym razem jestem zaskoczona! Ciągle powtarzam kolegom dziennikarzom, że pedałuję sama, by lepiej poznać napotkanych po drodze rozmówców, ale że za Veloblogiem kryje się zespół około trzydziestu osób, niezbędnych dla powodzenia projektu. Pomiędzy nimi Frank … webmaster o wielorakich dodatkowych kompetencjach: ale tego aż nie oczekiwałam, listonosz przyniósł paczkę do rodziny Manthe… ”dla Charlotte Noblet”. Paczka pachnie proszkiem do prania, zawiera rękawiczki i mapy zagubione pomiędzy zawartością paczki, dostaję zapas pomarańczowych gumek do włosów, a nawet w kolorach tęczy oraz bardzo lekki ręcznik, tak przydatny po miesiącu tułaczki… To także jedna z przyjemnych niespodzianek Veloblogu: wspaniała praca zespołowa i niezapomniane chwile! Tak, jak właśnie nadejście paczki!
W ogrodzie muzeum znajduje się niewielki warsztat, gdzie można spróbować nawijać liście tytoniu przeznaczone do wyschnięcia. Dziś odbywa się święto kwitnącego tytoniu („Tabakblütenfest”). Pracownica muzeum odpowiada na nasze pytania. Pochodzi z Gawot, sąsiedniej wsi, a jej rodzina pracowała w przy uprawach tytoniu. Sadzenie, suszenie, segregacja suchych liści: ta pani potrafiła odpowiedzieć na wszelakie pytania! Szkoda, że jest zatrudniona na umowie pomagającej bezrobotnym na ponowny kontakt z pracą, która jest bardzo kiepsko płatna… ponieważ kompetencje i chęć dzielenia się wiedzą ta pani posiada! Ale znów Veloblog musi się spieszyć: Matthias zorganizował wywiad z dziennikarzem z Märkische Oderzeitung, czeka również cotygodniowy telefon do RFI. Może w ten sposób zachęcę jeszcze parę osób do przyjazdu do Szczecina na „dzień spotkań” w sobotę, 25 sierpnia? Lub do wędrówki wzdłuż granicy aż do Morza Bałtyckiego między Ogromnie dziękuję za zdjęcia dla 80Studio!
Jaki świat jest mały! Kogo spotykam z polskiej strony? Matthiasa, który przyjechał rowerem kupić kilka paczek papierosów… ponowne spotkanie zapewnione! W Schwedt mam już kontakt i jest do dobry kontakt: rodzina Manthe, która gościła latem 2005 roku moją młodszą siostrę, i która we wzorowy sposób pokazała mi już region. Widziałam już wioski Klein Ziethen i Gross Ziethen zasiedlone przed hugenotów wypędzonych z Francji przez Edykt Nantejski (1635), muzeum parku narodowego „Unteres Odertal” w Griewen, gdzie między innymi można się dowiedzieć, na czym polega system regulacji poziomu Odry. No i oczywiście, miasto Schwedt, z wieżą ciśnień zamienioną w hotel, „wioskę Gallów” z ekranami dźwiękoszczelnymi, które chronią nie przed Rzymianami, lecz przed hałasem samochodów oraz kompleks petrochemiczny, jeden z głównych pracodawców w regionie, nawet jeśli jego złote lata już minęły. Rodzina Manthe opowiada mi o latach sześćdziesiątych, o parach, które przyjeżdżały do pracy w Schwedt, w tamtych czasach mieście nowoczesnym, z mieszkaniami o dobrym standardzie. Dziś, po restrukturyzacji i racjonalizacji przedsiębiorstw, brakuje tu miejsc pracy. Mieszkańcy muszą szukać jej gdzie indziej i budynki stopniowo pustoszeją. Niektóre bloki zostały zrównane z ziemią, jak w leżącym bardziej na południe Eisenhüttenstadt. Jednak, o dziwo, część bloków została przebudowana, jak na przykład na ulicy „am Waldrand”, gdzie wysokie bloki zostały sprytnie okrojone i zamienione w małe kompleksy zabudowań, niższych i węższych, podobnych do szeregowców. Miasto robi wszystko, by znów przyciągać, ale jak mówi Matthias, nie bez wyrzeczeń. A to nie zawsze jest łatwe. Nieważne, dobra atmosfera zapewniona, i jeszcze raz, rodzina Manthe zaprasza mnie do greckiej restauracji. Innej niż poprzednim razem. Dobry powód do spekulacji na temat greckiej mniejszości w Schwedt, popijając Ouzo! |